Lifelog – za/przeciw

Dziś możemy rejestrować co raz więcej parametrów. Począwszy od komunikacji, przez każdą wykonaną czynność w danym interfejsie, poprzez metody nagrywania aktualnych parametrów ciała (co raz więcej gadżetów jest wyposażonych w tą funkcję), możemy niemal wszystko zapisać i przechowywać.

Oczywistym jest, że odtwarzanie wszystkie jest niemożliwe, bowiem po prostu nie starczyłoby czasu. Zatem każdy będzie miał swoją prywatną wyszukiwarkę, czy chociaż „osobisty” algorytm pozwalający na przeszukiwanie bazy danych parametrów. Albo wystarczy świadomość, że nie opuszczamy tego padołu nie zapisawszy swojego życiowego loga. W perspektywie egzystencjalnej sytuacja ta przypomina mi rozważania Schopenhauera w „Aforyzmach o mądrości życia”, kiedy to starał się zastanawiać nad funkcją tej pamięci, którą zostawiamy przyszłym pokoleniom. Teraz to już nie tylko wspomnienia. Może będzie tak, że kilka ostatnich lat ludzie będą edytować swoje lifelogi; kasować, dodawać, edytować, upiększać, by zostawić po sobie, spreparowane technicznie, „piękne życie”. Stajemy się piękni post mortem. I znów możemy zapytać „jak to jest być jednym z pięknych ludzi?” Z pewnością będę kontynuował wątek schopenhauerowski. Dziś warto zapytać o to, co warto zapisywać, w jakim momencie dokonywać selekcji i cięć pamięci. Pewnie też powstaną lifebloggi postmortem – raj dla biografów, jednak nie wiem czy dla wszystkich.

Z jednej strony jest to technologia właściwa społeczeństwo kontroli. Przecież rejestracja nie służy tylko zapisywaniu, ale korygowaniu osiągów. Taki życiowy GPS w sytuacji gdy zbyt długo z kimś rozmawiamy, to wyświetla nam na danym interfejsie, że z perspektywy wcześniejszych konwersacji jest to nieopłacalne. Lifelogging wydaje się wtedy trenerem (antropotechnicznym). Pamięć jest swoistym technicznym dopingiem, który ma nam pokazać co jest skuteczne a co nie. Może pełnić funkcję ludyczną, wtedy staje się otium w jakiejś monstrualnej wersji, bo kontrolowanej i nastawionej na istnienie w danym paradygmacie czasu.

Już teraz realizuję taką strategię – loguję się do poczty, gdzie jest zapisane wszystko. Hasłami jestem w stanie dojść do każdej wiadomości od czasu jej napisania lub otrzymania. Mam pewność, że to gdzieś jest, że zostało zarchiwizowane. Lifelogging realizuje się tu i teraz, choć przybiera w eksperymentach artystycznych skrajne formy.

Nie chodzi o to, że komputer pamięta za nas, ale że jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że wszystko można odtworzyć, do wszystkiego można dotrzeć. Utracony czas jest kwestią „czasu niezbędnego na wyszukiwanie”.

Ciekawe co stanie się jak wszystkie te parametry zostaną podłączone do rejestrów w szkole, na studiach, w pracy. Ma to niepodważalne plusy w postaci wczesnego wykrywania chorób. Minusy to głównie uciążliwa transparentność i identyfikowalność zawsze i wszędzie. Mam na myśli pewne polisy i ustawienia, a nie powrót nieśmiertelnego wątku dystopicznego. Możliwe, że informacje będą mogły, czysto hipotetycznie zważając na rozwiązania technologiczne, być filtrowane tylko częściowo. Nie będziemy musieli zawierzać całej pamięci, lecz jedynie w przypadku osiągnięcia określonych parametrów rejestrowanych danych. Oczywiście nadużycia będą możliwe. Jednak co nie podlega nadużyciom?

[facebook_ilike]

3 uwagi do wpisu “Lifelog – za/przeciw

  1. Niektórzy streszczają tzw. postmodernizm do dość ogólnego zdania, że wszystko już było i zostało dawno powiedziane. Nie inaczej jest z ideą lifelogów – pojawiła się ona kiedyś w fantastyce, w systemie fabularnym WFRP. Chodzi o rasę elfów w tym świecie, która nie ma biologicznej potrzeby spania, w przeciwieństwie do gatunku ludzkiego. Jednak każdy elf musi co kilka dni odbyć coś w rodzaju somnabulicznego letargu, podczas którego właśnie pracuje nad swoją pamięcią, „czyści” ją i kasuje ze zbędnych wspomnień. Czyni to ponieważ długość wieku elfa znacznie przekracza długość wieku człowieka, i życie z bagażem wszystkich wspomnień z okresu np. 400 lat byłoby niezwykle trudne i mało efektywne.

    Jeśli chodzi o kwestię futurystycznych zastosowań lifeloggingu, to nie mogę odeprzeć wrażenia, że w przyszłości idea komunizmu, w postaci technologicznej i totalitarnej będzie niezwykle łatwa do przeprowadzenia. Nowe narzędzia i instrumenty kontroli komunikacji oraz informacji spowodują, iż panowanie nad społeczeństwem będzie mogło przybrać niespotykane dotychczas postacie. Wprawdzie rzecznicy współczesnej, radykalnej lewicy uważają, że komunizm kognitywny stworzy nowe możliwości budowy sprawiedliwego świata.
    Ja jednak się obawiam, że nowe technologie stworzą równie szatańskie pokusy kontroli nad człowiekiem. Można bowiem założyć, że z technologicznych metod wspomagania umysłu i pamięci będą także korzystać jednostki, nie posiadające wyższych uczuć, i jednocześnie zdolnościach psychomanipulatywnych oraz aspiracjach przywódczych. Adolf Hitler zresztą i bez wspomagania technologicznego słynął ze świetnej, drobiazgowej pamięci. Także Józef Stalin wykazywał wysokie zdolności poznawcze. Oby dystopiczny dyskurs okazał się mylny, a posthumanistyczna transformacja człowieka zmierzała w kierunku jeśli nie poszerzenia wolności, to przynajmniej niekrzywdzenia innych jednostek.

    • Oooo. Nie wiedziałem, że WFRP ma takie radykalne technicyzacyjne rozwiązania. Całkiem sensowny jest ten „letarg”, taka defragmentacja pamięci.

      Kapitalizm kognitywny doprowadza kognitywnej proletaryzacji (por. B. Stiegler, W. Chyła), czyli do eksploatacji zasobów mentalnych użytkowników przez różne instytucje, a w konsekwencji przez samych użytkowników. Do pewnego stopnia „władza” jest przekazywana w ręce ludzi, ale na zasadzie swojego własnego przedłużenia jednostkach i zbiorowościach. Jednak otwiera się pytanie na ile interaktywność jest tożsama politycznie autonomicznemu podmiotowi. Dochodzi jeszcze jedna kwestia – jeśli kapitalizm kognitywny doprowadzi do powstania kognitariatu (czy prosumeriatu), to jak można tworzyć globalne programy polityczne, które byłyby kontrolowane przez użytkowników, a nie zwierzchnie sieciowo zinstytucjonalizowane instrumenty kontrolne. Użytkownik może sobie postować, interkatywnie wyrażać obywatelskie nieposłuszeństwo, jednak to instytucje mogą odciąć mu internet.

      Kolejna rzecz – wczoraj na bardzo interesującym wykładzie na Pracowni Pytań Granicznych Edwin Bendyk mówił o tym, że ludzie za pośrednictwem technologii tworzą kapitał. Może on przybrać postać ludyczną, może i polityczną. Jednak właśnie ta niestałość sprawia, że trudno tutaj o koordynacje. Rozumiem, że Edwin Bendyk pokłada nadzieje w samoorganizacji, jednak nawet ona wymaga pewnego planu oraz całościowej wizji działania politycznego jego użytkowników. Oczywiście nie jest to możliwe do przewidzenia przy dzisiejszej złożoności, jednak jeśli użytkownik będzie tylko reagował na algorytmy władzy, to trudno to uznać za jakiś przejaw wolności. Choć z drugiej strony nie chodzi tylko o klikanie, komunikowanie, ale upublicznienie danych i transparentność. Na tym etapie rozwoju technologicznego nie przesądzałbym jednoznacznie co stanie się z kognitariatem. Przy wprowadzeniu odpowiednich narzędzi użytkownicy faktycznie będą mieli większy wpływ na politykę, ale to przy założeniu, że ich działania będą miały realne znaczenie, to jest taki wymiar performatywny, który nie będzie ograniczał się do wykonywania programów władzy narzuconych odgórnie. Żeby coś zrobić oddolnie, nawet za pośrednictwem technologii interaktywnych, to warto też mieć pomysł i projekt zawierający założone działania. Samoorganizacja i podobne fenomeny regulacji cybernetycznych same nie rozwiążą kwestii politycznych, chyba że we wspomniany przez Ciebie sposób.

      Trochę mnie martwi zrównanie pojęcia interaktywności z wolnością, które pojawia się w części dyskursów. Interkatywność jako wolność ma sens rozpatrywania dopiero wtedy, gdy uwzględnimy konsekwencje danej technologii. To że piszę posty na Facebooku oznacza tyle, że jestem w stanie „wolny”, żeby je napisać. Od treści, reakcji innych oraz całego kontekstu zależy na ile w nich manifestuje się wolność, a na ile coś zgoła zupełnie innego.

      To jest właśnie ten efekt, o którym mówił wczoraj też Edwin Bendyk, może nie explicite, jednak tak to odczytałem. Z uwagi na silną decentralizację będącą konsekwencją implementacji technologii sieciowych trudniej i łatwiej jest kontrolować użytkowników. Pragnę także zwrócić uwagę, że nie każdy rodzaj kontroli „jest zły”. Wcześniej też istniały spisy, rejestry oraz szereg innych rozwiązań katalogujących ludzi (Por. G. Deleuze, Postscriptum o społeczeństwach kontroli). Niespecjalnie wierzę w jakiegoś „geniusza zła”, który zawładnie kognitariatem. To raczej dzieje się w mikroskali, może mezoskali. Marshall McLuhan twierdził, że gdyby Hitler był pokazywany w TV a nie słuchany przez radio, to nie doszedł by do władzy. Dziś każdy taką wiadomość o duchu narodu zremiksowałby i wrzuciłby na YT (tak jak wypowiedzi ks. P. Natanka). Taki model dyktatorstwa jest dla mnie trudny do wyobrażenia. Może coś w rodzaju dyktatora sieciowych, ale to też tylko spekulacja. Np. korporacja teleinformatyczna jako dyktator kognitariatu w tym sensie, że życie użytkownika jest w pełni uzależnione od danego produktu multimedialnego. Dyktatorstwo raczej rodziłoby się przez ciągłe uzależnianie kognitywne użytkowników niż jakieś jawne manifesty i proklamacje. Możemy sobie wyobrazić aplikacje dyskryminujące, łamiące prawa człowieka na różny sposób. W tym sensie sieciowe dyktatorstwo mogłoby zaistnieć. Zawsze jednak można podłączyć się do innej sieci. Nie ma przymusu logowania się. Takie dyktatorstwo mogłoby być jedynie efektem depolityzacji jako efektu kognitywnej proletaryzacji.

      Z postulatem jak najbardziej się zgadzam. Ten temat dopiero teraz wypływa – jakie są modele wykluczenia, co można a czego nie można robić w sieci. Okazuje się, że mimo wszystko sama interaktywność ma także moc polityczną (uznawania i wykluczania) i interaktywne gesty użytkowników mogą przekuwać się bądź na wzmacnianie relacji między ludzkich, bądź też ich niszczenie. Jednak potrzeba nowych definicji i narzędzi myślowych, by powiedzieć co teraz jest wolnością, co jej brakiem, co warunkiem itd. Remediować stare rozwiązania i tworzyć nowe.

  2. Osobiście mam ciągłe poczucie transformacji, które niejako unieważnia poprzednie formy. Mimo okresowego nawrotu starych pasji i nawyków, pewne rozliczenie się z przeszłością wydaje się istotne. Dajmy na to, dla przykładu wyłącznie, utratę partnera życiowego. Pamiątki, zdjęcia, prezenty, ba, obrączki wręcz, na cóż to wszystko trzymać, a zwłaszcza jeżeli przywołują one uczucie straty, tęsknoty, zawodu lub wstydu? To staję jeszcze bardziej widoczne w sytuacji gdy ktoś nowy wkracza w nasze życie, i z różnych powodów mógłby czuć się urażony naszym staromodnym sentymentalizmem, który jest bardziej ułomnością osób starszych, niż atutem ludzi energicznych i spoglądających przede wszystkim w przód. To samo się tyczy spraw zawodowych, prywatnych hobby oraz wszelkiej maści innych spraw. Dajmy na to, nie brakuje przykładów na to, że różne instytucje mieniące się pożytku publicznego, a w rzeczywistości są tylko dla zarobku powołane, nie raz wykorzystują nieroztropnie lub zgoła niewinne treści porozrzucane po sieci w celu zerwania umowy lub zaniżenia świadczeń. Nie zapominajmy, że na świecie nadal żyje wielu ludzi nieprzychylnie patrzących na bardziej lub mniej ekscentryczne zachowania innych, a od tych ludzi może kiedyś zależeć nasz los. Już kiedyś, gdy ktoś chciał mi udowodnić moją roztropność, rozradowałem się gdy niemal nic na mój temat za pomocą wyszukiwarek nie znalazł. Ot, moja zewsząd krytykowana zmienność oraz niezdecydowanie, które przy zastosowaniu do nicków, awatarów i adresów e-mail, okazała się istnym gubieniem tropów. Ktoś by mógł pomyśleć, żem celowo tak czynił, a o ile lżej człowiekowi na sercu, gdy wie że różne jego sekrety są trudniejsze do odnalezienia przez osoby nieprzychylne.

    Być może to tylko moje osobiste zapatrywania, ale swój lifelog formatuję z nieprzeciętną częstotliwością. Zapewne ma to swoje podłoże psychologiczne, ale jak już żem przedstawił, okazało się to mieć nie małe zalety.

Dodaj odpowiedź do admin Anuluj pisanie odpowiedzi